Jeden człowiek, trzy twarze. Dla jednych – symbol politycznego cynizmu i beneficjent systemu, który roztrwonił środki publiczne w ramach Funduszu Sprawiedliwości. Dla drugich – uosobienie hejtu, mowy nienawiści i człowiek, który świadomie dzieli Polaków. Dla trzecich – odważny obrońca granic, który jako jeden z niewielu nie bał się „nazwać rzeczy po imieniu”. Oto Dariusz Matecki. Skąd biorą się tak skrajne emocje wobec jednej osoby? I co mówi to o nas samych?
Nie da się tego zignorować: Matecki budzi silne emocje. Zarówno w sferze politycznej, jak i społecznej. W jego przypadku nie ma miejsca na półcienie. Albo nienawiść, albo uwielbienie. Co ciekawe, obie grupy mają poczucie moralnej racji. Jedni mówią: „Powinien siedzieć. Fundusz Sprawiedliwości był przeznaczony dla ofiar, nie na polityczną propagandę”. Inni: „Wreszcie ktoś mówi, że granica to nie żarty. Przynajmniej próbuje coś robić”.
Psychologia społeczna zna to zjawisko. To efekt spolaryzowanej tożsamości, kiedy ludzie nie oceniają działań, ale przynależność. Dla jednych Matecki to „swój” – staje po stronie konserwatywnych wartości, mówi o bezpieczeństwie, walczy z tym, co nazywa „lewackim szaleństwem”. Dla innych – „obcy” i zagrożenie dla standardów demokracji.
Zarzuty prokuratorskie wobec Mateckiego – między innymi związane z nieprawidłowościami w wydatkowaniu pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości – są poważne. Rządzący mówią o „zorganizowanym procederze”. Zwolennicy – o politycznym odwecie. A psychologowie? Mogą tu mówić o efekcie wybiórczej percepcji – ludzie przetwarzają informacje tak, by pasowały do ich wcześniej ukształtowanego obrazu. Dla jednych więc postawienie zarzutów to dowód na winę, dla drugich – dowód na to, że system boi się niewygodnych ludzi.
Hejter czy strateg?
Dariusz Matecki słynie z ostrych wpisów w mediach społecznościowych. Dla jednych to mowa nienawiści, dla innych – „prawdziwe słowa”. Z psychologicznego punktu widzenia jego styl komunikacji wpisuje się w retorykę tożsamościową – nie chodzi o fakty, ale o budowanie podziałów: „my kontra oni”. Taka retoryka polaryzuje, ale też mobilizuje – tworzy poczucie wspólnoty. W społeczeństwach silnie spolaryzowanych to działa. Skutecznie.
W środowiskach związanych z ruchem obrony granic, Matecki to już postać wręcz symboliczna. „Jako jedyny nas nie wyśmiał. Rozumie, że boimy się o nasze dzieci” – mówi jeden z aktywistów społecznych z Gryfina. W jego oczach to nie polityk, lecz sojusznik. Ktoś, kto dał im poczucie, że ich lęki są realne i zasługują na uwagę. Psychologowie mówią tu o potrzebie walidacji – kiedy ktoś w trudnym momencie mówi „masz prawo się bać”, zostaje zapamiętany jako obrońca, bez względu na to, co robił w innych obszarach.
Nie ma wątpliwości: Dariusz Matecki to mistrz politycznej manipulacji, który z wyrachowanym cynizmem przekształca fakty w narzędzia służące budowaniu skrajnych emocji i podsycaniu nienawistnych postaw. Jego komunikaty rzadko kiedy są przypadkowe – każda wypowiedź, tweet czy nagranie wydają się precyzyjnie skrojone pod konkretne emocje: strach, gniew, frustrację. W tym mechanizmie nie chodzi o uczciwe przedstawienie rzeczywistości, lecz o jej przekształcenie w binarny, czarno-biały obraz świata: „my, patrioci” kontra „oni, zdrajcy”. Fakty, jeśli nie pasują do narracji, są ignorowane, przeinaczane lub wyciągane z kontekstu, a złożone zjawiska społeczne i polityczne redukowane do chwytliwych haseł, które mają wyłącznie jeden cel – spolaryzować odbiorców i wywołać emocjonalną reakcję. To nie jest przypadkowa impulsywność, lecz strategiczne granie na emocjach odbiorców, którzy – często zmęczeni i zagubieni w świecie pełnym niepewności – łapią się tych prostych narracji jak ostatniej deski ratunku. W ten sposób Matecki buduje wokół siebie społeczność nie tyle przekonaną do jego racji, co trwale zantagonizowaną wobec każdego, kto myśli inaczej.
Skąd to wszystko?
Dariusz Matecki to nie tylko polityk czy aktywista. To lustro, w którym odbijają się emocje współczesnej Polski – lęk przed zmianą, gniew wobec elit, tęsknota za silnym przywódcą, frustracja wynikająca z wykluczenia. W jednej osobie zawiera się cały wachlarz społecznych napięć. I dlatego nie da się go „odczytać” neutralnie. Patrząc na Mateckiego nie widzimy polityka z zarzutami karnymi, ale obraz całej debaty publicznej. Czy potrafimy mówić o politykach inaczej niż przez pryzmat nienawiści lub uwielbienia? Czy możliwa jest rzeczowa rozmowa o faktach, nie o emocjach? Czy będziemy krajem, który potrafi karać winnych i jednocześnie chronić debatę? Odpowiedź na to pytanie zależy już nie od Mateckiego, ale od nas wszystkich. Bo jakkolwiek ocenimy jego działania – Matecki nie stworzył podziałów w Polsce. On po prostu się w nich odnalazł. Skutecznie. Może zbyt skutecznie.






