Od sierpnia 2024 r. obowiązuje przepis, który miał rozwiązać jeden z odwiecznych problemów mieszkańców nowych bloków – brak miejsca do zabawy dla dzieci. Zgodnie z regulacją, każdy budynek wielorodzinny powyżej 20 mieszkań musi być wyposażony w plac zabaw, chyba że w pobliżu – w promieniu 750 metrów – znajduje się już ogólnodostępna przestrzeń dla najmłodszych. W praktyce jednak obowiązek ten wywołał lawinę protestów ze strony deweloperów.
Polski Związek Firm Deweloperskich alarmuje, że plac zabaw przy pojedynczym bloku oznacza realne koszty, które ostatecznie spadają na kupujących. Według analiz branży, obowiązek ten wymusza zmniejszenie skali zabudowy nawet o jedną czwartą, co przekłada się na wyższe ceny mieszkań. W skrajnych przypadkach – jak twierdzą inwestorzy – planowana inwestycja przestaje być w ogóle możliwa do realizacji, bo budynek po prostu nie mieści się w granicach wyznaczonych miejscowym planem.
Deweloperzy wskazują też na brak elastyczności przepisów. „Dlaczego blok pełen kawalerek dla singli ma mieć obowiązkowo plac zabaw?” – pytają retorycznie przedstawiciele PZFD. Argumentują, że zamiast mnożenia małych, często symbolicznych placyków, lepiej inwestować w większe i lepiej wyposażone przestrzenie, które służyłyby całej lokalnej społeczności. Tego typu rozwiązania – ich zdaniem – można finansować na zasadzie współudziału firm budujących mieszkania w danej okolicy.
Krytycy deweloperów zwracają jednak uwagę, że przez lata to właśnie brak regulacji powodował, iż w wielu nowych osiedlach nie było gdzie wyjść z dzieckiem. Place zabaw powstawały tylko tam, gdzie deweloper uznał to za „wartość dodaną” marketingu, a nie konieczność. Nowe przepisy miały to zmienić, wprowadzając minimalny standard życia w mieście.
Spór więc nie toczy się o same huśtawki czy piaskownice, ale o model urbanizacji. Czy lepiej wymagać od dewelopera stworzenia mini placu zabaw na każdej działce, czy budować większe i wspólne przestrzenie finansowane z partycypacji wielu inwestycji? Odpowiedź na to pytanie przesądzi o tym, jak będą wyglądały nasze miasta – czy będą pełne małych, często przypadkowych przestrzeni, czy raczej większych i bardziej funkcjonalnych terenów rekreacyjnych.
Jedno jest pewne: koszt nie zniknie. Albo zapłacą kupujący mieszkania – w wyższej cenie za metr kwadratowy – albo gminy, które będą musiały zadbać o większe, wspólne przestrzenie. Deweloperzy już dziś jasno mówią: ich interesem nie jest budowa huśtawek. Tylko czy interes mieszkańców na pewno jest taki sam?






