Kiedy gminy stają w obliczu poważnych problemów finansowych – rosnących kosztów utrzymania, inflacji, zobowiązań przerzucanych z góry bez pokrycia w środkach czy mniejszych wpływów z podatków – zaczynają szukać oszczędności. W takich chwilach kultura niemal zawsze znajduje się na liście pierwszych cięć. Zawiesza się organizację wydarzeń, ogranicza działalność domów kultury, zmniejsza dotacje dla bibliotek i stowarzyszeń artystycznych. Pozostaje pytanie: dlaczego właśnie kultura? Co sprawia, że to ona staje się ofiarą finansowych kłopotów samorządów?
Po pierwsze, kultura nie ma w przestrzeni publicznej tej samej pozycji, co inne obszary życia społecznego. Nie jest traktowana jako usługa podstawowa, a raczej jako coś opcjonalnego – warto mieć, ale można się bez tego obyć. W sytuacjach kryzysowych większość włodarzy uzna, że łatwiej jest zrezygnować z koncertu, niż z dofinansowania szkoły czy utrzymania oświetlenia ulicznego. Kultura nie wywołuje też tak dużego społecznego oporu w przypadku ograniczeń. Mieszkańcy szybciej zorganizują protest w obronie lokalnego przedszkola niż w sprawie zamknięcia galerii czy przesunięcia środków z programu edukacji artystycznej.
Drugą przyczyną jest to, że efekty działania kultury są trudne do zmierzenia i rozciągnięte w czasie. Kultura buduje wspólnotę, rozwija kapitał społeczny, wspiera tożsamość lokalną i przeciwdziała wykluczeniu, ale te efekty nie są widoczne od razu i trudno je przedstawić w tabeli budżetowej. W dobie polityki opartej na szybkim efekcie i nieustannej kampanii wyborczej pokazywanej jako „sukces”, kulturze brakuje argumentów, które przekonują decydentów skupionych na konkretach i liczbach. Droga, most, plac zabaw – to można pokazać, sfotografować, otworzyć z przecinaniem wstęgi. A wystawę, warsztat czy debatę społeczną – trudniej przełożyć na punkt politycznego zysku.
Kultura często przegrywa też dlatego, że wciąż bywa traktowana jako luksus – coś, co można realizować, jeśli zostanie trochę pieniędzy. W wielu gminach pokutuje przekonanie, że kultura to domena pasjonatów, a nie strategiczna część życia społecznego. Brakuje też odwagi wśród lokalnych liderów, by postawić na kulturę jako narzędzie rozwoju. Jeśli nie przynosi ona natychmiastowych efektów ani nie daje przewidywalnego „zysku”, to łatwiej ją przesunąć na margines. Działa tu także mechanizm kalkulacji politycznej: inwestycje w infrastrukturę są bardziej zauważalne, a więc bardziej opłacalne wizerunkowo.
Problemem pozostaje również sposób, w jaki kultura komunikuje swoją wartość. Wiele lokalnych instytucji nie ma środków ani kompetencji, by mówić o swojej pracy nowoczesnym, atrakcyjnym językiem. Jeśli nie potrafią pokazać, że to, co robią, ma wpływ na życie mieszkańców – tracą poparcie. W efekcie kultura staje się „niewidzialna” – a niewidzialne rzeczy łatwiej jest wyciąć z budżetu, nie wzbudzając przy tym większego sprzeciwu.
A jednak są miejsca, gdzie kultura nie tylko przetrwała kryzysy, ale stała się siłą napędową zmian. W gminach, które dostrzegły jej potencjał jako narzędzia rewitalizacji społecznej, edukacji obywatelskiej czy budowania marki lokalnej, inwestycje w kulturę zwracają się z nawiązką. Ale to wymaga wizji, determinacji i zrozumienia, że kultura to nie koszt, tylko inwestycja w ludzi – tych obecnych i tych, którzy mają dopiero przyjść.
Dopóki jednak będzie traktowana jak coś dodatkowego, niekoniecznego, pierwsza zniknie z budżetowych planów ratunkowych. Dopiero gdy zrozumiemy, że bez kultury nie ma wspólnoty, kreatywności ani trwałego rozwoju – zaczniemy ją chronić tak samo, jak chronimy szkoły, drogi i szpitale. I może wreszcie ktoś z odwagą powie: „Nie stać nas na to, by nie inwestować w kulturę”.






