W Goleniowie rozegrał się dramat, który do dziś pozostaje symbolem tego, jak łatwo można zniszczyć zaufanie dziecka i zaprzepaścić obowiązki instytucji państwowych. Nikodem, dziś 24-letni mieszkaniec Goleniowa, jako czternastolatek zgłosił w 2015 roku molestowanie przez księdza Janusza Z., zakonnika chrystusowca przeniesionego z USA po podejrzeniach o „niewłaściwe zachowania wobec nieletniego”. O sprawie pisze dziś Łukasz Cieśla z Onetu, ktory wykonał świetne dziennikarskie śledztwo.
Zamiast pomocy, chłopiec trafił w sam środek układu milczenia. Według Onetu, Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Goleniowie było pierwszą instytucją, do której Nikodem zwrócił się o wsparcie. To właśnie tu, w obecności pedagoga Agaty Gałkiewicz, opowiedział o zachowaniu księdza: zbyt bliskich gestach, niepokojących rozmowach, a w końcu o sytuacjach, które chłopiec uznał za molestowanie.
Ale zamiast natychmiastowego zgłoszenia do prokuratury i uruchomienia procedur ochrony dziecka, PCPR ograniczył się do poinformowania… parafii św. Katarzyny w Goleniowie.
Pedagog z PCPR tłumaczy Onetowi, że wówczas była niedoświadczona i uległa presji:
– Po latach mam wyrzuty sumienia, nie stanęłam wtedy na wysokości zadania. Sprawa powinna być zgłoszona prokuraturze, choćby jako podejrzenie dziwnych zachowań księdza. Jednak byłam niedoświadczona, a ówczesna dyrektora PCPR sprawiała wrażenie mocno zdenerwowanej, gdy usłyszała ode mnie, o co chodzi. Pytała, czy pójdę z nią do księdza proboszcza Rafała Hoczka, a ja się zgodziłam, nie czując, że to zły ruch. Wtedy miałam zaufanie do proboszcza Hoczka. Kierował parafią, w której byłam chrzczona i z którą byłam przez lata związana, ponadto był przyjacielem mojego męża i odprawiał mszę św. w trakcie naszego ślubu – mówi Gałkiewicz.
Tak więc zamiast państwowych instytucji, to księża i proboszcz mieli decydować, co zrobić z oskarżeniem o molestowanie.
Wkrótce doszło do spotkania w zakrystii kościoła. Proboszcz Rafał Hoczek, zamiast traktować zgłoszenie poważnie, zorganizował rozmowę, w której „upomniano” księdza Janusza, a Nikodemowi starano się wmówić, że źle rozumie intencje duchownego.
– Usłyszałem, że ksiądz chciał być dla mnie jak ojciec, że powinienem przestać wymyślać i że sprowadzam wstyd na rodzinę – opowiada Onetowi Nikodem.
Dla nastolatka było to podwójne uderzenie: nie tylko został skrzywdzony przez księdza, ale i pozostawiony bez ochrony przez instytucje, które miały stać na straży jego bezpieczeństwa.
Przez lata Nikodem był w swojej parafii stygmatyzowany. Proboszcz miał ostrzegać jego rówieśników i dziewczynę, że „lepiej się z nim nie zadawać”. Zamiast ofiary, to on stał się problemem.
W aktach PCPR nie ma śladu po zgłoszeniu z 2015 roku. Dopiero niedawno odnalazły się notatki Agaty Gałkiewicz, które dokumentują, że Nikodem mówił o molestowaniu. Dokumenty te – zamiast trafić do prokuratury – zostały ukryte.
– To była zmowa milczenia. PCPR, które miało chronić dziecko, wolało chronić reputację instytucji. To w Goleniowie zapadła decyzja, by oddać sprawę proboszczowi, a nie organom ścigania – komentuje dziś jeden z prawników zajmujących się sprawą.
Dziś wiemy, że ksiądz Janusz Z. był wcześniej przenoszony w USA z powodu podejrzeń o „niewłaściwe zachowania wobec nieletniego”. Zamiast realnych konsekwencji, trafił do Goleniowa – i tu znów instytucje zawiodły.
Historia Nikodema jest nie tylko osobistym dramatem. To również pytanie o odpowiedzialność PCPR w Goleniowie, które w 2015 roku złamało podstawową zasadę: każde podejrzenie molestowania dziecka musi być zgłoszone prokuraturze.
Cały materiał znajdziecie tutaj:






